Zmiany jakie zaistniały w naszym krajowym wędkarstwie na przestrzeni ostatnich dwudziestu paru lat są ogromne, ale wpływ na pogłowie ryb mają moim zdaniem cztery główne czynniki:
- Łatwa dostępność sprzętu: wędek, kołowrotków, linek, przynęt, łodzi, echosond. Akcesoria które były nieosiągalne lub bardzo drogie dwadzieścia lat temu dziś są powszechne i relatywnie tanie.
- Zmotoryzowanie Polaków. Coś co kiedyś było weekendowym wyjazdem na ryby i wiązało się z kilkoma przesiadkami i często też niezłym spacerem do łowiska dziś można załatwić pakując sprzęt do bagażnika i udając się w to samo miejsce po pracy na kilka godzin, gdyż odpada nam cały czas, który kiedyś poświęcilibyśmy na logistykę.
- Internet, ze wszystkimi swoimi plusami ma i pewne minusy. Kiedyś każdy sam wypracowywał sobie miejsce, technikę i sposoby wędkowania. Przepływ informacji odbywał się zazwyczaj w wąskim gronie znajomych. Dziś wchodzimy do internetu i praktycznie wszystko mamy podane na tacy.
- Przekierowanie modelu wędkarstwa z metod spławikowo/gruntowych w stronę spinningu. Wynika to jak myślę głównie z dużo większej dostępności do sprzętu oraz większą adrenaliną związaną z łowieniem drapieżników. Wiąże się to z wywieraniem zdecydowanie większej presji na drapieżniki, czyli na szczyt piramidy troficznej, a co za tym idzie na najcenniejsze gatunki ryby.
Pisząc o tych zmianach chodziło mi jedynie o zasygnalizowanie jak wiele czynników, o których często nie myślimy lub uważamy je za oczywiste ma wpływ na model wędkarstwa propagowany obecnie, a co za tym idzie sposób oddziaływania na populacje ryb. Nie będziemy przecież wracać do tego co było i utrudniać sobie życia. Musimy zdać sobie jednak sprawę, jak te wszystkie zmiany, które nastąpiły na przestrzeni ostatnich lat zwiększyły nasze szanse, a zmniejszyły szanse ryb.
Od kilkunastu lat uwalniam wszystkie złowione ryby. Postępuję tak, gdyż w pewnym momencie uświadomiłem sobie, jak silnie poprzez zabieranie ryb oddziaływałem na środowisko. Ktoś powie, że zabierając kilka, czy kilkanaście ryb rocznie, nic złego nie jest w stanie zrobić. Można by się z tym zgodzić, pod warunkiem, że byłby jedyną osobą wywierającą presję połowową. Mało kto patrzy na to z szerszej perspektywy, czyli ogółu łowiących oddziaływujących na daną wodę. Gdy weźmiemy ten fakt pod uwagę, okaże się, że na wielu wodach poddanych silnej presji odłowy wędkarskie nie liczone są w kilogramach, a w tonach.
Zabrać czy wypuścić, to prywatna decyzja konkretnej osoby. To co możemy zrobić, to starać się tłumaczyć, wyjaśniać, propagować czy podawać konkretne przykłady, dlaczego warto wypuszczać ryby.
Widok odpływającej ryby sprawia mi równie dużą przyjemność jak jej złowienie. Zwrócenie jej wolności, to oddanie szacunku naszemu „Przeciwnikowi” za dostarczone nam emocje i wspaniałe wspomnienia, które pozostaną na długo.
Tekst i zdjęcia: Łukasz Strzałkowski, Ichtiolog i pasjonat wędkarstwa