Złów i wypuść. Jest to jedyna zasada, którą należy się kierować, aby zapewnić sobie - jak i swoim dzieciom - możliwość łowienia wspaniałych ryb, w naszych polskich wodach.
Wiele lat temu, gdzie moje wędkarskie portfolio ograniczało się zaledwie do kilku niezbyt udanych zdjęć, wydarzyła się pewna historia. Podczas jednej z wypraw „gruntowych”, wraz z moim przesympatycznym dziadkiem, trafiliśmy na stanowisko obok dwojga – około 40 letnich- mężczyzn. Łowili oni w miejscu, które dziadek wcześniej zanęcił… Jak nie trudno się domyśleć, na pierwsze branie nie musieli długo czekać. Po podebraniu pięknego, około 8-10kg karpia, doznałem szoku. Ryba po odhaczeniu wylądowała… na piachu obok nich. Nawet jej nie ogłuszyli. Warto nadmienić, iż temperatura powietrza przypominała domowy - otwarty piekarnik… Coś we mnie pękło. Kolejne brania, kolejne piękne ryby, kolejne ml. wódki – która dodawała im tempa w wędkarsko – alkoholowej "uczcie"… Po jakimś czasie, gdy ryby na brzegu skakały tak bardzo, że jedna z nich uciekła z powrotem do wody, usłyszeliśmy nadjeżdżający samochód. Był to dostawczak z ogromną beczką pełną wody. Zabrał około 10 wielkich, obtoczonych w piaskowej panierce karpii, które ledwo żyły wymęczone 1,5 godzinnym pobytem na tamtejszej, rozgrzanej do czerwoności „plaży”. Po tym wyjeździe byłem zdruzgotany. Jak tak można? Od tamtej pory, nawet gdy dziadek zabierał na obiad 1 karpia, karasia czy lina – na mojej twarzy malował się grymas. Czy aby na pewno za każdym razem złowione ryby należy zabierać do domu? Odpowiedz nadeszła wraz z pierwszym kolorowym czasopismem wędkarskim, którym obdarowała mnie moja wspaniała babcia. Do dziś jej za to dziękuje. Okazało się bowiem, że nie wszyscy zabierają ryby! Mimo presji wywieranej przez ojca (smakosza ryb), coraz to mniej ryb trafiało do domowej zamrażarki, a coraz więcej zostawało w swoim wodnym, domowym zaciszu.
Złów i wypuść. Jest to jedyna zasada, którą należy się kierować, aby zapewnić sobie - jak i swoim dzieciom - możliwość łowienia wspaniałych ryb, w naszych polskich wodach. Bez setek kilometrów, bez podróży promem, bez olbrzymich nakładów - lecz u nas w Polsce. Żaden umiar w zabieraniu, żadne limity, totalny radykał - to jedyne lekarstwo dla naszych przetrzebionych wód. Gdy przestawimy swoje myślenie i kolejna piękna ryba będzie opuszczała nasze dłonie, da nam to uczucie, o którym wielu może tylko pomarzyć. Nasze uczucie wyboru. Dobrego wyboru… Do zobaczenia nad wodą!
Tekst i zdjęcia: Kamil „lulu” Lukasczyk, pasjonat wędkarstwa