Temat ciągle modny i ciągle budzący wiele kontrowersji. Bo z jednej strony ortodoksyjni „nołkilowcy” skazują się na ataki ze strony tzw. „zielonych”, że dla własnej frajdy i zabawy męczą bezbronne zwierzęta, a z drugiej przyznanie się do zabierania ryb, nawet sporadycznego, skazuje wędkarzy na publiczny i społeczny lincz.
Czy lepiej więc nie zabierać głosu w tej dyskusji? Otóż nie, bo zasada złów i wypuść jest potrzebna, jednak musi iść w parze ze zdrowym rozsądkiem. Nie zgodzę się z opiniami wędkarzy, że jeśli chcą zjeść rybę idą do sklepu i ją kupują. Wszak to tylko odwrócenie się od jeszcze poważniejszego problemu. Dlaczego? Otóż zasilając rynek polskiego rybołówstwa, które nierzadko nie ma nic wspólnego z racjonalną gospodarką, które trzebi łowiska z wszystkiego co da się sprzedać i to często wyławiając ryby niewymiarowe i będące w trakcie tarła, robimy gorszą robotę niż zabranie od czasu do czasu ryby do domu. To przecież nic innego jak prawo popytu i podaży. Jeśli nikt tej ryby w markecie nie kupi, to nie będzie się opłacało ich pozyskiwać.
A jak to wygląda z mojej perspektywy. Mam trójkę dzieci i idąc za Unijną dyrektywą popartą kampanią reklamową w polskich mediach, że „ryba jest dobra na wszystko”, powinienem zadbać o to, aby przynajmniej raz w tygodniu moje potomstwo dostało rybę na obiad. Mam dwa wyjścia. Albo iść do sklepu i kupić limangę żółtopłetwą niewiadomego pochodzenia, albo przynieść świeżą rybę z łowiska. Staję więc przed dylematem, z którym gryzie się nasze męskie „ego”. Bo przecież rybołówstwo to nasze dziedzictwo, jeden z naszych atawizmów. Jako samiec powinienem dostarczyć jadło rodzinie. Tymczasem karmię ich zdjęciami, filmami i opowieściami. Nigdzie na świecie nie znajdziecie miejsca, gdzie wszystkie ryby wracają do wody. Dlatego zastanawiam się, czy ta dyskusja może się obronić. Cieszę się widząc wędkarzy wypuszczających złowione ryby, ale też nie wzdrygam się na widok kogoś, kto spośród piętnastu sandaczy wybiera jednego średniaka, by zjeść go na kolację. Widzę w tym rozsądek i przemyślane działanie. Mam swój kodeks i swoje moralne zasady, dlatego szanuje je także u innych. Wybieram więc zasadę złów i wypuść ale popartą rozsądkiem a nie modą.
Tekst i zdjęcia: Wojciech Krzyszczyk, producent przynęt, przewodnik wędkarski